PLANY WŁADZ MIASTA
~
W 1927 roku magistrat Włocławka zaprzestał wydawania zgody na zajmowanie działek na Grzywnie. Nie wiadomo do końca z jakiego powodu urzędnicy podjęli taką decyzję i jaki cel im przyświecał. Czy chodziło o zatrzymanie rozwoju osiedla, czy może tylko o jego spowolnienie? Wydaje się, że chyba jednak o to drugie. Przedmieście więc nadal się rozwijało. Wraz ze wzrastającą liczbą jego mieszkańców pojawiało się zapotrzebowanie na usługi społeczne. Było ono znaczące, jeśli weźmie się pod uwagę opisane wcześniej oblicza biedy.
W pierwszym rzędzie władze miasta starały się łagodzić los najbiedniejszych mieszkańców Grzywna działaniami z zakresu pomocy społecznej, wówczas określanej mianem opieki społecznej. W latach 30. XX wieku zazwyczaj przyjmowały one postać wydawania żywności, ubrań, opału, pomocy szkolnych dla dzieci. Wsparcie tego typu świadczyły organy lokalnego samorządu, ale również organizacje pozarządowe, stowarzyszenia kościelne i świeckie. Ich pracownicy i wolontariusze świadczyli pomoc stacjonarnie, w swoich siedzibach lub w wyznaczonych do tego punktach, np. wydając tam żywność. Oprócz tego przekazywali część wsparcia pracując w środowisku Kozłowa, odwiedzając rodziny
w miejscu ich zamieszkania i poznając ich problemy. Samorząd pomagał również najbiedniejszym wystawiając tzw. świadectwa ubóstwa, które zwalniały z opłat urzędowych oraz organizując bezpłatne porady lekarskie. Sporadycznie posługiwał się świadczeniami finansowymi.
Co ważne, opisane działania nie były adresowane tylko do mieszkańców Grzywna. Idea pomocy społecznej zakładała, że będą one dostępne dla wszystkich potrzebujących mieszkańców gminy. A tacy zamieszkiwali nie tylko Kozłowo, lecz właściwie każde osiedle Włocławka.
Również ogólnodostępną formą wsparcia były roboty publiczne. Organizowały je władze miasta, często korzystając z dofinansowania państwowego. Niestety, roboty były zazwyczaj sezonowe i krótkotrwałe. Po przepracowaniu określonego czasu uprawniały do zasiłków. W efekcie rekrutacja do nich częściej zakładała doraźną pomoc dla możliwie największej liczby osób, aniżeli długofalowe rozwiązanie problemów mniejszej liczby rodzin. Jakąś drogą poprawy losu mogła być emigracja zarobkowa. Nie zachowały się jednak przekazy źródłowe sugerujące, aby interesowała mieszkańców Kozłowa. Być może skorzystały z niej jednostki, które po prostu zniknęły z przedmieścia.
Jedna inicjatywa adresowana do mieszkańców Grzywna zwracała szczególną uwagę. Była nią ochronka dla dzieci tego przedmieścia, odpowiednik dzisiejszego przedszkola. Działała w latach 1930-1939,
w różnych miejscach, dzięki wielosektorowemu wsparciu. Wspomagały ją samorząd gminny, środowiska związane z kościołem rzymsko-katolickim, świeckie organizacje pozarządowe oraz zwykli, nigdzie niezrzeszeni mieszkańcy Włocławka i okolicy. Placówka powstała z inicjatywy Feliksy z Szumańskich Dowmontowej (1884-1942). Była ona znana z działalności w samorządzie włocławskim, szczególnie
w sferze pomocy społecznej.
Ochronka oferowała raczej wsparcie młodszym dzieciom, gdyż od 7 roku życia obejmował je obowiązek szkolny. Uczęszczało ich tam około 100. Placówka podejmowała działania w duchu założeń kościoła katolickiego, m. in. organizując czas wolny dzieci poprzez naukę, zabawy, gry, wyjścia
w teren. Prowadziła też dożywianie, oferowała poprawę stanu higienicznego, przykładowo dając możliwość korzystania z instalacji sanitarnych.
Opisane formy polityki społecznej nie były w stanie rozwiązać lokalnych problemów społecznych. Nie wpłynęły też znacząco na losy Grzywna i osiedle rozwijało się nadal. Z czasem jego części przerodziły się w fatalnie wyglądające skupiska slumsów. Raziła brzydka zabudowa, złe warunki mieszkaniowe
i życiowe, wieloaspektowe ubóstwo. Patologie społeczne często rozwijały się w opisanych okolicznościach. Na dodatek przedmieście leżało przy jednej z głównych dróg wylotowych z miasta - Alejach Chopina. Gdyby było schowane gdzieś za ścianą lasów, może łatwiej byłoby je niezauważenie ominąć. Ze swoim przykrym obliczem było więc wybitnie nieciekawą wizytówką miasta. Nie dziwi zatem fakt, że z czasem lokalne władze zaczęły planować i coraz głośniej komunikować zamiar zlikwidowania Grzywna.
Działania w tym zakresie urzędnicy podjęli w połowie lat 30. XX wieku. Opracowali wtedy plan budowy osiedla „domków robotniczych”, które miało być zlokalizowane przy ulicy Leśnej, czyli niedaleko Grzywna. Urzędnicy myśleli o wydzieleniu terenu, uzbrojeniu go w media oraz dofinansowaniu budowy inwestycji. Przewidywali domki szeregowe, jedno- i dwuizbowe, szereg maksymalnie 30 domków, każdy z nich z ogródkami przed wejściem. Czynsz za użytkowanie budynku przewidywali na 10 złotych miesięcznie, a po 50 latach przejście lokalu na własność najemcy. Widać w opisanych zamiarach inspirację kolonią domków, które Komunalna Kasa Oszczędności budowała w latach 30. XX wieku przy ulicy Nowomiejskiej.
Władze miasta przewidywały w budżecie na lata 1936-1940 kwoty 150 000 złotych na budowę 50 domów w każdym roku. Planowały ją realizować przy pomocy kredytowej Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) oraz we współpracy z Towarzystwem Osiedli Robotniczych (TOR). Ostatnia ze spółek prowadziła akcję budowy osiedli dla warstw słabo sytuowanych materialnie w różnych miastach Polski. Samorządowcy zakładali, że do 1945 roku powstanie osiedle liczące około 500 domów. Do tego czasu zamierzali sukcesywnie likwidować zabudowę Grzywna i porządkować jego teren. Planowali również pozostawić kilkadziesiąt porządnych, murowanych mieszkań, które na terenie osiedla powstały zgodnie z obowiązującymi przepisami budowlanymi.
Nieuniknione jest w tym momencie pytanie o to, czy opisane zamiary władz miasta zakładające budowę osiedla robotniczego i likwidację Grzywna miały szanse powodzenia? Odpowiedź brzmi, że raczej nie.
Przede wszystkim wątpliwość budzi, skąd biedota z Kozłowa płacąca 1 złoty rocznie za dzierżawę działki miała wziąć 10 złotych miesięcznie na opłatę czynszów. Być może urzędnicy przewidywali jakieś formy udogodnień finansowych, na przykład w spłacie, dofinansowaniu kredytów. Nie zachowały się jednak o tym informacje źródłowe. Nie ulega również wątpliwości, że zauważony problem mogłaby rozwiązać poprawa kondycji gospodarki krajowej, ograniczenie bezrobocia, wzmocnienie finansowe społeczeństwa. Były to jednak czynniki leżące poza zasięgiem włocławskiego samorządu.
Jakimś problemem był również margines społeczny i dysfunkcyjne grupy społeczne, które na Grzywnie (i nie tylko) przecież żyły i które z powodów osobowościowych nie odnalazłyby się w planowanej kolonii robotniczej. Założenia przestrzenne zabudowy to tylko jedna strona tego typu inwestycji. Jak pokazują przykłady osiedli o podobnych charakterze z innych miast, równie doniosłe znaczenie miały
w ich funkcjonowaniu krystalizujące się z czasem relacje społeczne.
Władze miasta musiały więc liczyć się z modyfikacją dotychczasowego modelu rozwoju budownictwa socjalnego, które przecież musiało stanowić uzupełnienie planowanej kolonii robotniczej. A do budownictwa tego urzędnicy nie przejawiali szczególnego entuzjazmu. Zasób sprawiał wrażenie ograniczonego i niewystarczającego potrzebom społecznym. W latach 20. i 30. XX wieku zamknął się w liczbie
5 baraków, w których razem znajdowało się 70 pomieszczeń jednoizbowych. W marcu 1937 roku przebywały w nich 394 osoby. Były to więc lokale skrajnie przeludnione - na jeden z nich średnio przypadało ponad 5 osób. Urzędnicy musieli więc sobie w końcu zadać pytanie, jaką funkcję miał pełnić opisany zasób mieszkaniowy - generowania i utrwalania patologii, czy rozwiązywania problemów społecznych?
I jeszcze przykład bardziej przyziemny, z życia codziennego, na który zwracali uwagę niektórzy samorządowcy. Otóż część mieszkańców Kozłowa miała zwierzęta. Psy i koty były codziennością, do rzadkości nie należały gołębie i króliki, a gdzieniegdzie można było spotkać kozy i konie. A dla nich
w zabudowie przyszłego osiedla nie przewidziano miejsca.
Opisane wątki sugerują, że 65% bezrobotnych, jakich magistrat doliczył się wśród mieszkańców przedmieścia w połowie lat 30. XX wieku, miało mglistą perspektywę otrzymania lokalu w planowanym osiedlu. Nie dziwi zatem fakt, że głośno prezentowane plany budowy kolonii robotniczej równie głośno krytykowali niektórzy z ówczesnych radnych miejskich. Oni chyba dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że władze miasta w ówczesnych realiach gospodarczo-finansowych i społecznych nie były
w stanie zlikwidować Grzywna.
Czas pokazał, że plan nie wszedł w stadium realizacji. Skończył się na ambitnych wizjach, a osiedle nigdy nie powstało, przynajmniej w pierwotnie zakładanym kształcie. Z nieznanych bliżej powodów władze miasta nie nawiązały efektywnej współpracy z TOR, nie otrzymały również z BGK kredytów na opisane cele. Podjęły natomiast współdziałanie z Pomorskim Związkiem Towarzystw Ogródków Działkowych i Małych Osiedli Podmiejskich z siedzibą w Grudziądzu.
W wyniku wspólnej inicjatywy w 1938 roku powstało 10 małych domów robotniczych „pod lasem miejskim” przy ulicy Żytniej, czyli na tak zwanej Kamlarce. Mieszkania te nie dotrwały do czasów współczesnych. Wydaje się jednak, że w późniejszych miesiącach pojawiło się tam jeszcze kilkanaście zabudowań. Z opisaną akcją zbiegła się w czasie inicjatywa lokalnego oddziału Chrześcijańskich Związków Zawodowych. Organizacja ta pozyskała teren przy ulicy Leśnej, a następnie wydzieliła na nim około 40 placów pod domy robotnicze. Budowę części z nich rodziny rozpoczęły właśnie w 1938 roku. Niestety, aktualnie efekty tej akcji mieszkaniowej trudno zlokalizować w zabudowie miasta.
Tym razem wszystko odbywało się więc pod czujnym okiem urzędników, z zatwierdzonymi projektami budynków, zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego. Błędu dopuszczenia do samowolnego rozwoju osiedla - jak w przypadku Grzywna - władze miasta nie powtórzyły.
Nie wiadomo do końca jaki kierunek przyjęły opisane inicjatywy budownictwa robotniczego w ciągu kolejnych kilkunastu miesięcy, aż do wybuchu II wojny światowej w 1939 roku. Niestety, nie zachowały się informacje źródłowe o kontynuacji akcji mieszkaniowej w podobnej skali do tej z 1938 roku. Efekty mogły więc być ograniczone, w granicach 50 indywidualnych domów.
Nie ulega wątpliwości, że była to zbyt mała liczba mieszkań, by mogła realnie przyczynić się do likwidacji Kozłowa. Z drugiej strony można podejrzewać, że gdyby nie pojawiła się opisana oferta, to kilkadziesiąt rodzin może i zasiliłoby potencjał ludnościowy Grzywna. Ważne było również to, że
w końcu pojawiła się nowa droga dojścia do indywidualnego domku. Może była to inicjatywa spóźniona w czasie, a liczbowo odbiegająca od ambitnych założeń z połowy lat 30. XX wieku. Jednak
w końcu ktoś ją zaczął realizować i może planował kontynuować.
Co więc mogło dalej czekać Grzywno, gdyby nie wybuch II wojny światowej? W tym miejscu warto pokusić się o porównanie z podobnymi enklawami biedy i osiedlami robotniczymi, które powstawały
w polskich miastach okresu międzywojennego.
Niewiele było przypadków ich likwidacji przed 1939 rokiem. Częściej zdarzało się, że trwały dalej,
a ich zabudowa była doraźnie ulepszana. Znikały zaś dopiero podczas budowy dużych osiedli mieszkaniowych w okresie od lat 60. do nawet 80. XX wieku. We Włocławku w tym czasie taki los spotkał chociażby wspomnianą Kamlarkę czy fragmenty Kokoszki. Gdzie indziej znane są przypadki likwidacji podobnych rewirów dopiero w pierwszych dekadach XXI wieku. Kresu swoich dni całkiem niedawno zaczęły dożywać resztki Kozackich Gór w Toruniu, czy Pekinu w Gdyni. Może więc i którymś z opisanych scenariuszy podążyłoby w późniejszym czasie Grzywno?
|